Clint Eastwood wielkim człowiekiem jest

Foto: kadr z filmu Gran Torino


Clint Eastwood to jeden z najciekawszych moim zdaniem ludzi kina na świecie.
Aktor, reżyser, także scenarzysta, a nawet kompozytor muzyki do filmów i muzyk.
Z wiekiem coraz ciekawszy.
Osobiście oczywiście go nie znam, ale myślę, że z tego co robi, można odczytać dystans do samego siebie i co najmniej sympatię do ludzi i poczucie sprawiedliwości.

Nie lubię tych spaghetti westernów, od których chyba zaczynał i nie bardzo lubię Brudnego Harrego, ale bardzo go cenię za role, które kreował w filmach, które  wyreżyserował.
Do moich ulubionych należy Robert Kincaid w "W co się wydarzyło w Madison County", podobał mi się jako sierżant Tom Highway we "Wzgórzu złamanych serc", chociaż to rola trochę stereotypowa i sztampowa.
Świetny był też jako Frankie Dunn w "Za wszelką cenę".
Ostatnio obejrzałam jeden z lepszych, moim zdaniem, choć nie widziałam jeszcze wszystkich, filmów, które wyreżyserował.

"Gran Torino" długo wydaje się przewidywalny. Są momenty, kiedy człowiek myśli: no tak, teraz się odwróci  i da mu w pysk.
I gość się rzeczywiście odwraca i daje w pysk.
Weteran wojny koreańskiej, wdowiec, który nie potrafi dogadać się z dorosłymi synami, upiera się, żeby pozostać w domu, w którym spędził życie z żoną.
Upiera się pomimo tego, że jego biali sąsiedzi wynoszą się z okolicy , a pozostawione przez nich domy zamieszkują "żółtki".
A przecież Walt Kowalski jest rasistą i "żółtków" nienawidzi.
Jest starzejącym się gościem, który chyba nie bardzo chce się pogodzić z tym faktem, jest niesympatyczny, gburowaty i problemy najczęściej rozwiązuje siłą.
I co?
I się zaprzyjaźnia z młodą Wietnamką i jej bratem, dla którego stanie się mistrzem i z którego zrobi mężczyznę.
Sztampa, motyw znany z niejednego filmu. Najpierw niby nie, a potem przyjaźń na śmierć i życie.
Tak sobie myślałam w którymś momencie, ale już za chwilę płakałam i zastanawiałam się, jak on to zrobił.
Bo zaskoczył mnie całkowicie.
"Gran Torino" to świetny film. Bardzo prosty, na ograny temat, a mimo to poruszający, wciągający  i zaskakujący.
Wielka tu zasługa oczywiście świetnego scenariusza Nicka Schenka, ale autoironia i dystans Eastwooda, a jednocześnie pewne ciepło i życzliwość, w które wyposażył swojego Kowalskiego  są tutaj nieocenione.
No i reżyseria. Oszczędna. Żadnych fajerwerków, niewiele tak naprawdę przemocy.
Ona tam jest, ale gdzieś bardziej w świadomości bohaterów i widza niż na ekranie.
"Gran Torino" zrobił na mnie wielkie wrażenie przede wszystkim ze względu na zakończenie, które mnie całkowicie zaskoczyło, a co za tym z kolei idzie , ze względu na tematykę.
Rasizm, problemy z gangami, stosunki w rodzinie i sąsiedzkie, to tylko część rzeczywistości tego filmu.

Bo jest w nim jeszcze coś.
Eastwood tym nie epatuje, ale właśnie ten jeden mały szczegół sprawia, że życie Kowalskiego staje się naprawdę ważne, dla niego samego i dla jego przyjaciół.
I na koniec jedno zdanie na temat aktorstwa Eastwooda.
Dawno, a może nawet jeszcze nie widziałam, żeby grał tak subtelnie, żeby widać było tyle odcieni - od złości do całkowitej bezradności.
Jednym słowem: film jest świetny, Clint Easwood jest świetny, trzeba "Gran Torino" zobaczyć.

Komentarze

Popularne posty