Okruchy dnia

Foto: kadr z filmu


A dzisiaj coś z przeciwnego bieguna, co oglądałam już chyba ze dwa razy, a kiedy będzie okazja pewnie obejrzę po raz kolejny.
Tak są takie filmy, które nigdy się nie nudzą i w których za każdym kolejnym razem dostrzega się coś, czego nie dostrzegło się wcześniej.
Takim właśnie filmem są dla mnie Okruchy dnia Jamesa Ivory.


Film można powiedzieć, że już wiekowy. Co ciekawe, oglądając go ma się takie poczucie, że jest na wskroś brytyjski ( przynajmniej zgodnie z wyobrażeniem jakie udało mi się wyrobić podczas innych seansów), a jego scenariusz autorstwa Ruth Prawer Jhabvala jest oparty na książce japońskiego pisarza Kazuo Ishigury. Co prawda zamieszkałego od lat w Wielkiej Brytanii, mimo wszystko to niesamowite jak bardzo udało mu się wczuć w klimat miejsca przecież całkowicie kulturowo odmiennego od jego ojczyzny.

Wracając do filmu w skrócie można powiedzieć jedno: prosta historia pewnego kamerdynera perfekcjonisty,w pewnej typowej brytyjskiej posiadłości pokazana na przestrzeni kilkudziesięciu lat. W tle wielka polityka, wojna światowa. Na bliższym planie zwykłe ludzkie sprawy i uczucia które wydają się Stevensovi czymś całkowicie zbędnym, a przede wszystkim obcym.

No po prostu nic. Jeśli ktoś miałby się kierować pierwszym wrażeniem, jakie Okruchy dnia robią przez dobrych kilkanaście minut, z dużym prawdopodobieństwem zrezygnuje z seansu.
I będzie to jego wielki błąd. Bo ten film z pozoru nudny, o ludziach z pozoru pozbawionych emocji jest prawdziwy arcydziełem.
Akcja rozwija się powoli, wiele spraw nie jest opowiedzianych wprost, emocje są okiełznane do granic możliwości. Wydaje się jakbyśmy oglądali ludzi - robotów, skupionych na swojej pracy i sprawach wyższych, zapominających o własnych potrzebach i własnym życiu.

Nic bardziej mylnego. Emocje grają pod skórą, ledwie dostrzegalne w kącikach ust, pojawiającym się na krótką chwilę błysku w oku. W zatrzymanych gestach, nie dopowiedzianych słowach.
Na ekranie właściwie nie dzieje się nic, a jednak dzieje się tak wiele.

Reżyseria jest mistrzowska. Wygląda to tak, jakby reżyser nic właściwie nie musiał robić. wszystko jest aż do bólu zwyczajne, wiadome, oczywiste. Podejrzewam jednak, że taki film o wiele trudniej jest zrobić niż film akcji pełen efektów specjalnych. Myślę, że emocje są w kinie najtrudniejsze do pokazania. Do takiego pokazania jak w Okruchach dnia.

Na pewno wielka, ogromna w tym zasługa aktorów. Obsada filmu jest doborowa. Najważniejsi Emma Thompson i Anthony Hopkins są po prostu rewelacyjni. Nie podejmuję się zrecenzowania ich gry. Jest w obojgu tyle subtelności i tak odmiennej w każdym z nich.
Przykuwają uwagę w 110% procentach, a przecież nie szarżują, są niezwykle stonowani, wyciszeni, oszczędni w gestach i w słowach, ale właśnie. Te podskórne emocje, skrywane, coraz trudniejsze do opanowania, a jednak opanowane.
Zadziało się wszystko, była nadzieja, było narastające uczucie, było rozczarowanie, była rozpacz, tęsknota, nadzieja. I wszystko to stało się gdzieś w głębi, za powiekami. Na zewnątrz można by niczego nie dostrzec. Jedynie słowa zdradzają trochę więcej, ale też nie za dużo.
Rewelacja. Aktorstwo na najwyższym poziomie.
Nie rozdzielam tej pary celowo, bo oni stanowią w tym filmie dla mnie całość nie do podzielenia. Taka jest między nimi chemia i takie aktorskie porozumienie.

Reszta obsady, w zamierzeniu na drugim planie, ale w całości równie, bez wyjątku, wspaniała. James Fox, Peter Vaughan, Hugh Grant, Christopher Reeve, Ben Chaplin, Lena Headey...
Bardzo ważna, bardzo piękna, a także bardzo świadomie wykorzystana jest muzyka w filmie.
Nie bez powodu Richard Robbins otrzymał za nią Oscara.

Okruchy dnia
to po prostu wspaniały film. Być może nie dla każdego, chociaż ja wcale nie byłabym tego tak do końca  pewna.

Komentarze

Popularne posty