Niebezpieczne związki, co tu dużo mówić

foto: http://film.interia.pl/
"Niebezpieczne związki" autorstwa Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos to powieść tzw. epistolarna, czyli po prostu zbiór listów.
W tym przypadku wymiana pomiędzy znudzoną, szukającą możliwości intrygi i zarazem mocnych doznań wszelkiej maści markizą 
de Merteuil, a zdeprawowanym, zblazowanym i cieszącym się bardzo zła sławą wicehrabią de Valmont.

Co może być ciekawego w takiej powieści,  wydanej po raz pierwszy w 1782 r.dla dwudziestowiecznych filmowców i ich widzów?
A jednak.



Na podstawie tej książki powstało w XX w. kilka świetnych filmów.
Roger Vadim nakręcił aż dwa, uwspółcześnioną wersję pt. "Niebezpieczne związki" i  kostiumowy "Wierna żona".
Później byli Steven Freas z kostiumowym filmem pod tym samym tytułem co powieść i Miloš Forman z kostiumowym również "Valmontem".
Była swobodna adaptacja Rogera Kumble pt. "Szkoła uwodzenia', a nawet  koreański film wyreżyserowany przez 
Lee Je Yong'a "Untold Scandal".
Były adaptacje telewizyjne, seriale, adaptacje operowe.
Dlaczego powieść 
de Laclos'a w czasach, kiedy ją napisał uznana za niemoralną, dzisiaj już przecież całkiem zwycajna i nie wzbudzająca emocji , tak przyciąga artystów?

Ja widziałam "Niebezpieczne związki" Frearsa i "Valmonta" Formana.
Frears był pierwszy. Miałam 18 lat, kiedy go obejrzałam. Pierwszy raz poszłam wtedy sama do kina.
Nie pamiętam dlaczego wybrałam ten właśnie film, był to prawdopodobnie całkowity przypadek.
Cieszyłam się, że byłam sama, bo emocje podczas seansu i długo potem były takie, że wciąż chciało mi się płakać.
Od tamtego czasu nie obejrzałam go jeszcze, chyba boję się, że dzisiaj odbiorę go inaczej,a tamte młodzieńcze emocje są dla mnie bardzo cenne.
Dzisiaj pamiętam niezwykłą, wspaniałą grę całej trójki głównych aktorów.
Glenn Close ( markiza de 
Merteuil), szczerze nienawidziłam, ale jednocześnie gdzieś bardzo głęboko było mi jej żal.
John Malkovich (wicehrabia de Valmont) taki wstrętny, a jednak coś w nim było, co przyciągało. Taki bezkompromisowy i okrutny, a jednak tliła się gdzieś w jego oczach iskierka, która dawała nadzieję. Do końca filmu ją miałam (jeszcze wtedy nie czytałam książki), że przestanie udawać, że przestanie niszczyć i pozwoli rozwinąć się uczuciu, które się pojawiło w jego sercu.
Noi ta biedna
madame De Tourvel, czyli Michelle Pfeiffer tak całkowicie bezbronna, że aż momentami irytująca.
Jak bardzo było mi jej żal, jak bardzo chciałam, najpierw, żeby się nie poddała, a póżniej, żeby ten cholerny Valmont się nad nią wreszcie zlitował.
No i Cecile czyli Uma Thurman wplątana w to wszystko ot tak, jak za pstryknięciem palców, zupełnie bez sensu. Naiwna i bezbronna
.

A wszystko odbywa się pod płaszczykiem pozorów, pieknych słówek i uśmiechów.
To jest coś nie do wytrzymania.


Bolał mnie ten film. Jeszcze dzisiaj, kiedy go wspominam czuję ból.
Nic więcej poza tymi emocjami nie zapamiętałam. Nieważna była muzyka, światło, sposób filmowania, kostiumy, krajobrazy. Nic. Tylko oni, ta ich okropna intryga, to cierpienie, całkowicie bezsensowne i niepotrzebne.

Później, całkiem niedawno obejrzałam film Formana, lżejszy, można powiedzieć komedia, w porównaniu z "Niebezpiecznymi związkami" Frears'a.

Podobał mi się, ale to zupełnie inne kino, inny wymiar, nie można tych filmów porównać.
Ponieważ jednak w filmie liczą się dla mnie przede wszystkim emocje, Frears 
w tej konkurencji wygrywa, a ja ze stuprocentową pewnością mogę ten film polecić każdemu, kto lubi odczuwać w kinie prawdziwe emocje i podziwiać mistrzowską grę aktorską..

Komentarze

Popularne posty