Hipnotyzer Lasse Hallströma

Foto: kadr z filmu

Kryminał to specyficzny gatunek filmowy, który nie każdy lubi.
To zwykle filmy obfitujące w brutalne sceny, ociekające krwią, pełne wrednych, odpychających typów.
Są jednak i takie, które zatrzymają przed ekranem nawet tych, którzy za tym gatunkiem nieszczególnie przepadają.
O czym mowa?
O kryminałach skandynawskich.
Znowu. No bo kino skandynawskie ma w sobie coś, co zatrzymuje i wzbudza zachwyt,o czym już wcześniej pisałam.
Skandynawskie filmy są pełne delikatności, jakiegoś smutku i swoistego piękna.
Zastanawiające jest to wszystko w połączeniu z surowością klimatu, w jakim przyszło Skandynawom żyć i tym ciągłym deficytem słońca.
A może właśnie dlatego tacy są?


"Hipnotyzer" to całkiem nowy, bo powstały w 2012 r. film.
Jest morderstwo, pogrążony w śpiączce świadek, młody detektyw, który nie do końca radzi sobie ze swoją rolą i zmęczony życiem, niesprawiedliwie niegdyś oskarżony lekarz, który spróbuje wydobyć zeznania z nieprzytomnego świadka za pomocą hipnozy.
Jest napięta relacja pomiędzy lekarzem i jego żoną i ich smutny syn, chory na hemofilię.
Jest śnieg i ubieranie choinki w pięknie urządzonym szwedzkim domu.
Filmowi zarzuca się, że jest niespójny.
Początkowe napięcie związane z morderstwem rozmywa się w nieudolnie i bez polotu prowadzonym śledztwie.
Że hipnoza pokazana w filmie też nijaka.
Że brak akcji jako takiej poza końcowymi scenami prowadzącymi do połowicznego happy endu.
Co kto lubi. Z pewnością powyższe zarzuty wobec filmu są prawdziwe  i uzasadnione. Jest w nim jednak też coś, co sprawia, że ogląda się go doskonale.
Przede wszystkim genialne zdjęcia.
Skandynawskie kino pełne jest cudownych ujęć, pięknych obrazów tak po prostu wrzuconych w tym przypadku do jednego worka z okrutną zbrodnią. Jakby dla skontrastowania dwóch rzeczywistości: padający śnieg, zasypane krzesła i stół na werandzie, szybujące pod niebem ptaki.
Do tego piękna muzyka.
No i wspaniale zarysowane, przynajmniej niektóre, postaci.
I aktorstwo. Lena Olin i Mikael Persbrandt jako przechodzące kryzys małżeństwo są doskonali.
Budują napięcie prawie bez słów - spojrzeniami, grymasem, małym gestem i malującym się na twarzach zmęczeniem.
To w jaki sposób pokazuje ich kamera to również zasługuje choćby na jedno zdanie.
Nic nie jest ukryte, nic nie jest upiększone- widać wszystkie zmarszczki, szarość skóry, siwy zarost.
Jest w tym jakieś piękno. Jest to wzruszające.
Reszta postaci nie jest być może tak wyrazista, ale na przykład płacząca na widok każdego Mikołaja mała dziewczynka, córka Magdaleny, partnerki detektywa? Może zastanawiać.
Myślę, że jest to film godny polecenia bez względu na niedociągnięcia czy oczywiste słabości. Nie jest tak dobry, jak "Jak w niebie", albo wcześniejszy film reżysera "Co gryzie Gilberta Grape'a", ale jeśli lubicie oglądać filmy nie tylko dla wartkiej i wciągającej akcji, to nie powinniście się nudzić.

Komentarze

Popularne posty