Koneser Giuseppe Tornatore

Geoffrey Rush jako koneser
Foto: kadr z filmu


Kolejna nowość w moim repertuarze, film z 2013 r. "Koneser" w reżyserii Giuseppe Tornatore z Geoffreyem Rushem w roli głównej.

Jakoś tak mam, że wszelkie recenzje czytam zawsze po, a nie przed filmem.
Gdybym przeczytała, że "Koneser" to mdły film, który nie zapadnie na długo w pamięć, może pomyślałabym, że nie warto sobie nim zawracać głowy.
A że nie jestem znawczynią kina w sensie dosłownym, tzn. nie rozpoznaję reżysera po pierwszej scenie, nie potrafię wymienić z tytuły każdego filmu Larsa von Triera, ani żadnego innego artysty, nie obejrzałam całego dorobku Martina Scorsese ani Woddy Allena, to i odrzucenie obrazu Tornatore nie przyszłoby mi pewnie z wielkim trudem.


Nie mogę powiedzieć, że nazwiska wielkich twórców nie robią na mnie żadnego wrażenia, ale wybieram filmy, które oglądam według własnego klucza.
Po pierwszych kilku, czasem kilkunastu minutach wiem czy chcę oglądać czy nie.
Film musi mnie wzruszać, musi wywoływać emocje, musi mnie czymś zaciekawić. To może być jakaś scena, jakiś obraz, zdanie, wyraz twarzy któregoś z bohaterów, czasem jakiś problem.
I może wtedy mieć jakieś niedoskonałości, nie będę się czepiać.
Chyba nie ma filmu idealnego? A może się mylę? Jaki miałby być ten wzór na ideał? I czy taki wzorcowy ideał byłby idealny dla wszystkich?

Ok, wróćmy do "Konesera". Zrobił na mnie wielkie wrażenie, nie uważam, żeby był mdły i myślę, że zapamiętam go na dłużej.
Na pewno wielka, ogromna w tym zasługa Geoffreya Rusha w roli Virgila Oldmana, tytułowego konesera. On jest tutaj najważniejszy, na nim opiera się cała fabuła, on przechodzi niezwykłą przemianę na naszych oczach.
A wszystko dzieje się w jego kamiennej na początku twarzy, która z czasem pęka.
Dostojność i niewzruszoność postawy ustępuje miejsca jakiejś bezradności i nerwowości ruchów.
Z dłoni znikają rękawiczki, które miały chronić przed brudem świata.
Profesjonalizm znika w natłoku uczuć, których nigdy wcześniej nie było i których nie znał z własnego wyboru.
Myślę, że gdyby nie Geoffrey Rush "Koneser" nie byłby tym filmem, którym jest. Jego partnerka Sylvia Hoeks wypada dość blado, lepiej radzą sobie Jim Sturgess i Donald Sutherland w roli przyjaciół Virgila.

"Koneser" to historia ludzi, którzy nie radzą sobie w zwyczajnym życiu, boją się uczuć. Których zaskakuje to, że nie są jedyni tacy, jacy są.
To także historia kryminalna, historia zemsty, obraz okrucieństwa.
To również opowieść o sztuce, o pięknie, którego pragnie doznawać człowiek, w otoczeniu którego chciałby przebywać. Piękne wnętrza, wspaniałe dzieła sztuki i zwariowany świat aukcji. Świat zupełnie inny od tego, który znamy.
Niesamowite wrażenie robi sala w domu Virgila, jego samotnia, w której przebywa jedynie w otoczeniu kobiet uwiecznionych na płótnach przez najwspanialszy artystów.

Czy można mieć pretensje do tego, że w pewnym momencie wiemy, domyślamy się, co się stanie za chwilę? Można, bo niektórzy tego bardzo nie lubią. Wolą patrzeć w napięciu do końca, wolą czuć się zaskoczeni.
Ja czasem też, ale w przypadku "Konesera" jest zupełnie inaczej.
Domyślam się, co będzie, ale mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Patrzę i nie dowierzam, że człowiek tak rozsądny, tak opanowany, tak doświadczony, tak niezłomny w swoim dotychczasowym postępowaniu, może być tak ślepy i tak naiwny, żeby nie dostrzegać tego, co jest oczywiste.
Patrzę i aż mnie wszystko boli, kiedy pomyślę o nielojalności, o wykorzystywaniu uczuć naiwnego starego przecież człowieka.

Bardzo polecam, jeśli ktoś nie widział. Choćby dla przepięknych zdjęć Fabio Zamariona i muzyki Ennio Morricone. I na pewno dla Geoffreya Rusha.

Komentarze

Popularne posty