Pokój Marvina

Foto: kadr z filmu

Miałam zacząć po kolei, od początku, od pierwszego filmu z udziałem Meryl Streep, ale wyszło jak wyszło.
Tak było najprościej, bo mam po prostu płytę w domu ( i nigdy jej dotąd nie obejrzałam).

Jest świetny. Nawet mój mąż, który za tego rodzaju filmami nie przepada, obejrzał go od początku do końca, z uśmiechem i na koniec powiedział: fajny.
Ja takie filmy uwielbiam.
Historia jest prosta i od początku do końca łatwa, do bólu przewidywalna, wręcz oczywista.
I co z tego, skoro wszyscy są doskonali?


Wiedziałam, co się stanie. Oczywiście nigdy do końca nie można mieć pewności, bo scenarzysta reżyser zawsze mogą zaskoczyć, jednak ani Scot McPherson, ani Jerry Zaks nie zaskoczyli. Nie mogli zresztą, bo scenariusz jest oparty na sztuce teatralnej.
Stało się tak, jak myślałam, że się stanie, a mimo to oglądałam Pokój Marvina z zapartym tchem.

Świetni byli wszyscy: Diana Keaton jako Bessie i Robert de Niro jako Dr Wally. Doskonała była Gwen Verdon jako ciocia Ruth, a także Hal Scardino jako mały Charlie. Doskonale gra obłożnie chorego Marvina Hume Cronyn, ale dwójki Meryl Streep i Leonardo di Caprio nikt nie jest w stanie przebić.
Czuje się między nimi niesamowite napięcie. Jest tu nienawiść i miłość, jest nadzieja na bliskość i zrozumienie, jest rozpacz i bezradność. A wszystko to rozgrywa się przede wszystkim w oczach i w gestach, w drobnych drgnieniach w kącikach ust.

Spotkałam się z opinią, że to film przegadany, za bardzo teatralny, że ani Meryl Streep, ani Diana Keaton nie zagrały na swoi najwyższym poziomie.
Zupełnie się z tym nie zgadzam.
Dla mnie ta historia rozegrała się tak naprawdę poza słowami, a to jest aktorstwo najwyższej próby.

A sama historia?
Bez happy endu, a jednak nie czułam smutku, kiedy się skończyła.
Nawet pojawiło się coś w rodzaju nadziei , spokoju, czegoś w rodzaju pogodzenia. Życie jest, jakie jest i trzeba się z tym pogodzić, jeśli chce się je przeżyć dobrze.
Lee i Hank chyba w końcu to zrozumieli.

Niektórzy mówią, ze film nie ma zakończenia.
Bo zakończenie sami możemy sobie dopisać, tak jak je sobie wyobrazimy. Każde będzie dobre.
Czy Besiie umrze i zostawi Lee z obłożnie chorym ojcem i zwariowaną ciotką?
Czy może wyzdrowieje i siostry będą wspólnie opiekować się staruszkami, a Hank nareszcie odnajdzie swoje miejsce i pogodzi się z matką?
A może Lee ucieknie po kilku dniach, a Hank popadnie w tarapaty i znajdzie się w więzieniu, gdzie sobie nie poradzi?
Charlie odnajdzie powołanie i kiedy dorośnie poświęci się pracy w domu opieki?
A może Dr Wally zakocha się z wzajemnością w Lee?
A może stanie się jeszcze coś innego?
Wszystko może się zdarzyć, bo w życiu wszystko jest możliwe, delikatne, ważne i trzeba o to bardzo, bardzo dbać i zabiegać.

Piękne są w filmie zdjęcia Piotra Sobocińskiego - scena nad brzegiem oceanu, albo w Disnaylandzie, no i oczywiście magiczne chwile w pokoju Marvina.
Ważne jest to, ze pomimo dramatu i trudności jest tu humor i śmiech i radość. Jak w życiu.
Uważam, że to ważny  i piękny film i na pewno warto go obejrzeć.

Komentarze

Popularne posty