Tajemnica Filomeny

Foto: kadr z filmu


Obejrzałam film, poczytałam recenzje i po raz kolejny przekonuję się, że każdy ogląda swój film, nie ma jednego.
Scenarzysta i reżyser opowiadają swoją historię, a my oglądamy i odczytujemy to, co nam w duszy gra?


"Tajemnica Filomeny" Stevena Frears'a to moim zdaniem prosty film. Jasny w swoim przekazie, wspaniale poprowadzony.
Nie ma dłużyzn, nie ma zatrzymania akcji. Historia toczy się w swoim powolnym tempem, ze sceny na scenę dowiadujemy się coraz więcej na temat historii Filomeny i jej utraconego synka.
Na temat kobiety, która ułożyła sobie życie w cieniu tragedii sprzed lat, kobiety, która opiekuje się swoją rodziną, a jednocześnie każdego dnia myśli o chłopcu, który lata temu odjechał w nieznanym kierunku bez pożegnania, bez pocałunku.
Poznajemy historię kobiety, która się nie poddała, która pomimo wszystko wierzy i która potrafi wybaczyć ufając swojemu Bogu.

I poznajemy mężczyznę, trochę cynika, a naprawdę człowieka o wrażliwym sercu, który popadł w kłopoty zawodowe i próbuje zrealizować swój cel, żeby nie popaść z zapomnienie i nie dać się depresji.

Ona prosta kobieta, on wykształcony w Oxfordzie intelektualista.
Spotykają się przypadkiem i wspólnie dążą, każde po swojemu, każde do swojego celu, żeby na koniec prawie się spotkać.

Ona pomimo strasznych przeżyć i bólu i okrucieństwa jej kościoła głęboko wierzy, prawdziwie wierzy, nie ma w jej wierze cienia dewocji. On jest ateistą, wściekłym na świat i Boga, za to, że próbuje się wpychać wciąż jakimiś szparkami do jego życia.
Rozmawiają i spierają się, jednocześnie nie starając się do niczego nawzajem przekonać, a  jedynie wymieniając argumenty. Inteligentnie i z humorem.Cóż za wspaniała umiejętność.

Cudowna para Judi Dench i Steve Coogan, wspaniałe zdjęcia i muzyka.
Wzruszająca i poruszając historia.
Myślę, że nie tylko ja się wzruszyłam, kiedy Filomena odnalazła syna i jednocześnie dowiedziała się, że już go nigdy nie zobaczy.
Kiedy patrzyła na twarz 50-letniego mężczyzny, który był jej synem, a którego wcale  nie znała. Kiedy próbowała w tej twarzy zobaczyć twarz słodkiego brzdąca, jakiego zapamiętała.
Myślę, że nie tylko ja byłam wzruszona patrząc na sceny retrospekcji, które Filomena oglądała oczami duszy codziennie przez 50 lat.
Myślę, że nie tylko ja byłam poruszona, kiedy Filomena powiedziała matce Barbarze, że jej wybacza i kiedy Martin stwierdził, że on by jej na pewno nie wybaczył.

Ktoś  w jednej z recenzji, które przeczytałam, napisał, że w "Tajemnicy Filomeny" Steven Frears wyraźnie opowiada się po jednej ze stron. Moim zdaniem tak nie jest.
Moim zdaniem w tym filmie i jedna i druga strona jest równie przekonująca i wiarygodna, a my po prostu odnajdujemy się w jednej z nich.
Mnie bliżej jest do Filomeny, chociaż pytania i wątpliwości Martina nie są mi obce.
Bliżej mi do niej, bo ona godzi się ze sprawami, na które nie ma żadnego wpływu i stara się żyć po prostu najlepiej, jak potrafi, a Martin wciąż się spiera i męczy w tym swoim sprzeciwie.
I  moim zdaniem to dzięki Filomenie odnajduje jaki taki spokój i zaczyna stawiać sprawy na właściwym miejscu, kiedy rezygnuje z publikacji jej historii.
A jak można ocenić instytucję kościoła w tej sytuacji? Tylko w jeden sposób, bez względu na światopogląd.

Najstraszniejsza w tej całej historii jest świadomość tego, że to nie jest fikcja i ludzie przeżywali i przeżywają wciąż podobne tragedie, a prawdziwa Filomena naprawdę stanęła nad grobem swojego syna, który całe swoje życie próbował ją odnaleźć.

Komentarze

Popularne posty