Furia czyli okropności wojny

Foto: kadr z filmu

No to nie wiem, co napisać. Bo obejrzałam sobie film pt. "Furia".
Nie powiem, że  z przyjemnością, bo nie lubię filmów opowiadających historię II wojny światowej, ale żeby przełamać ten nudny, ckliwy, optymistyczny nurt z którym płynę, postanowiłam obejrzeć.
Bo słyszałam, że dobry, bo Brad Pitt.

Obejrzałam, wzruszyłam się, byłam przygnębiona, poruszona obrazami i muzyką Stevena Price'a, które wryły się w pamięć.
No, a potem swoim zwyczajem, przeczytałam recenzję i komentarze pod nią.
I nie wiem co napisać. Bo ja tu wyjeżdżam ze swoimi wzruszeniami, a tu się okazuje, że to taki kiepski film, nie mający nic wspólnego z realiami wojny.
Nie taka broń, nie taka taktyka, to niemożliwe, żeby... jak oni mogli...po co, to głupie, to bez sensu.

Postanowiłam jednak coś o "Furii" napisać, bo film zrobił na mnie wrażenie.

Nie cierpię scen przemocy, zwłaszcza tak dosłownej momentami, jak tutaj.
Trudno mi patrzeć na rozpad wszystkiego, co dobre, na ludzi, którzy zachowują się, jak zwierzęta, na ten potworny ból ciała, ale i duszy.
Rozumiem zastrzeżenia tych, którzy interesują się po prostu tematyką II wojny światowej i zgadzam się, że realizując taką produkcję, można się było bardziej przyłożyć, żeby przybliżyć realia tamtych wydarzeń.

Mnie to jednak  nie przeszkadza ze względu na to, co pisałam już kiedyś. W "Furii" porusza mnie to, co się dzieje z ludźmi i między ludźmi w sytuacjach tak potwornie ekstremalnych.
Kiedy trzeba zabić z zimną krwią, kiedy trzeba stanąć oko w oko z niewyobrażalnym, kiedy trzeba poświęcić wszystko, kiedy świat, który jeszcze przed chwilą istniał i dawał nadzieję, w jedną sekundę rozpada się w proch, a Ty musisz zostać, być, trwać, iść dalej.
Nie wolno Ci nawet zapłakać, zresztą chyba i tak byś nie potrafił płakać.
Kiedy trzeba opanować zwierzęcy strach i stanąć oko w oko ze śmiercią zamiast uciekać.
Porusza mnie także to, że człowiek  w obliczu nieuchronności tego, co przed nim i co zbliża się wielkimi krokami, odwołuje się do najprostszych, głęboko w sercu tkwiących korzeni i najprostszych uczuć.

Zgadzam się, że ostatnia scena filmu jest strasznie drętwa, że nie pasuje do reszty i sama wymyśliłabym zupełnie inną. Mimo wszystko osobiście oceniam ten film wysoko, nie najwyżej, ale jednak.
Oceniam wysoko również, a może przede wszystkim za  świetne aktorstwo.
Pięciu ludzi zamkniętych w klatce, każdy tak całkowicie inny, każdy potwornie sfrustrowany, każdy starający się ocalić resztki własnego człowieczeństwa.

Brad Pitt, Shia LaBeouf, Jon Bernthal, Michael Peña, kompletne, ale bardzo pozytywne zaskoczenie i młody Logan Lerman.
Naprawdę dawno nie widziałam takiego popisu. Dodałabym jeszcze do tego epizodyczną i właściwe bez słów, a mimo to wspaniałą rolę Anamarii Marinca jako Irmy.
W grze żadnego z aktorów nie ma szarżowania, żadnej przesady, żadnego mrugania do nas okiem.
Nawet Brad Pitt, chociaż mógłby przesadzić, bo jego bohater po prostu buzował pod czaszką prawie przez cały czas chęcią walki i zemsty, rządzą krwi, ciążyła na nim potworna odpowiedzialność, nie przesadził, zapanował i dzięki temu pokazał świetnego dowódcę, głęboko wrażliwego i dobrego człowieka, który znalazł się nie tam, gdzie powinien. Kto zresztą powinien?
Bardzo podobał mi się stonowany, filozoficznie usposobiony, pogodzony z losem Michael Peña.

Furia to bardzo smutny w swojej wymowie film i nawet, jeśli nie wszystkie realia się zgadzają, chwytający mocno za serce.

Komentarze

Popularne posty