Wojna wszechczasów

Foto: kadr z filmu


Nie oglądam seriali.
Raz z braku czasu, bo nigdy nie wiem czy akurat we wtorek czy w czwartek, powiedzmy o 20.00 będę mogła zasiąść przed telewizorem.
A dwa, jakoś nie mam cierpliwości. Ostatnim jaki oglądałam był "Lost". Ciągnął się i ciągnął. Nie powiem, podobał mi się, ale pogubiłam się w pewnym momencie i dałam sobie spokój.


Kiedyś seriale oglądałam. No, tak mnie jakoś wzięło ostatnio na starocie.
Dosłownie, bo dzisiaj będzie o moim najukochańszym serialu, siermiężnym, ale pełnym iskrzącego, inteligentnego i wartościowego humoru.
Będzie o "Wojnie domowej".

To był serial. Uwielbiałam go i uwielbiam. W przeciwieństwie do kilku innych polskich filmów wałkowanych na okrągło przez rodzimą telewizję, ten nigdy mi się nie znudził i chyba nie znudzi, chociaż oglądałam go już wielokrotnie.

Każdy odcinek "Wojny domowej" to prawdziwe arcydzieło pod względem mistrzowskich dialogów, zabawnych perypetii bohaterów, cudownego, inteligentnego humory. I wiele bardzo ciekawych rozwiązań w czasach, kiedy w Polsce nikt jeszcze nie słyszał o efektach specjalnych. Wspaniała umowność, której nigdzie już chyba nie można zobaczyć, nawet w teatrze.

No i ci aktorzy! Właściwie nie wiem od kogo zacząć, bo wszyscy świetni i genialni.
Z grzeczności chyba trzeba zacząć od pani Ireny Kwiatkowskiej czyli serialowej Zofii Jankowskiej, mamy nastoletniego Pawła. Niezwykle oddanej synowi i mężowi, próbującej zrozumieć syna, ale zupełnie nie potrafiącej nadążyć za współczesną wówczas młodzieżą. Co prowadzi do komicznych pomyłek i gaf, ale powoduje tylko wzrost sympatii dla jej postaci, która wciąż balansuje od współczucia dla syna do prób wyegzekwowania od niego posłuszeństwa wobec ojca.

Kazimierz Rudzki, poważny, dystyngowany, surowy i ostry dla syna. Nie do końca radzący sobie z nastrojami żony i zupełnie nie rozumiejący zachowań Pawła. Nie mam pojęcia w jaki sposób udawało się panu Kazimierzowi utrzymywać powagę, która zresztą bywała powodem komicznych sytuacji.

Paweł i Anula, aż dziwne, że oboje zagrali tak naturalnie i po prostu, nie byli przecież aktorami. Te ich pomysły...na przykład mycie głowy wystawionej przez okno. Zbuntowani, ale z dystansem do siebie i innych. Zawsze wygląda mi na to, że oboje świetnie się bawili.

Alina Janowska i Andrzej Szczepkowski jako wujostwo Anuli. Wyluzowani, niezależni, próbujący, podobnie, jak mama Pawła nadążać za młodymi. Ona to taki starszy kumpel, wysłucha, doradzi, a kiedy trzeba postawi do pionu.
On trochę fajtłapa, ale i tak sympatyczny.

No i oczywiście Jarema Stępowski, pan z teczką po suchy chleb dla konia. Trudno zapomnieć.

Nie wiem, jak Wy, ja uwielbiam. Jasne, że w porównaniu do dzisiejszych seriali, ten ma się nijak, ale to nie ma znaczenia, ja świetnie się bawię.
Może to sentyment za minionymi czasami? A może po prostu film jest bardzo dobry. A może po trosze jedno i drugie?

Komentarze

Popularne posty