Once - rzeczywistość jak film, albo film jak rzeczywistość



Foto: kadr z filmu

Zdarza się czasami tak, że dwoje ludzi odnajduje się nagle i niespodziewanie nawet dla nich samych.
Wśród zwykłych spraw, w zwyczajnych okolicznościach.
Nie towarzyszą temu sukcesy, nie ma fajerwerków.
Jest całkiem zwyczajnie, a jednak życie staje się jakieś lepsze, piękniejsze, łatwiejsze.


Z powodu tego jednego spotkania.
Coś takiego przydarzyło się dwójce bohaterów  filmu Once Johna Carneya.
Irlandzki film. Bardzo prosty, zakwalifikowany jako melodramat lub musical, choć nic typowego dla żadnego z tych gatunków nie można tu znaleźć.

Owszem jest muzyka, jest mnóstwo piosenek, bohaterowie śpiewają, muzyka jest obecna w życiu wszystkich, którzy pojawiają się na ekranie, ale o muzyce, o życiu muzyką opowiada ten film.
Między dwójką głównych bohaterów pojawia się i nawiązuje nić głębokiego porozumienia.
Czy to miłość czy czy zamiłowanie do muzyki czy jedno i drugie?

Tak naprawdę chyba w tym filmie każdy sam dla siebie znajduje właściwą odpowiedź.
Podejrzewam nawet, że gdyby oglądać ten film kilka razy, za każdym razem odpowiedź będzie inna.

Once to najprostszy chyba film jaki widziałam, który pomimo swej prostoty zawiera tak niezwykle wielki ładunek energii i emocji, choć na ekranie tak niewiele z pozoru się dzieje.
Pokazuje zwykły świat zwykłych ludzi borykających się z problemami dnia codziennego wśród szarości ulic, w małych mieszkankach.
Pokazuje ludzi, którzy mają pasję.
Pokazuje ludzi, którzy dzięki przypadkowemu spotkaniu, zaczynają realizować marzenie swojego życia.
Pokazuje, że nawet mając niewiele, albo nawet nic, można i warto i może się to udać, realizować marzenia, podejmować wyzwania, iść swoją ścieżką.
Pokazuje, że warto kochać.
Pokazuje, że zawsze można spotkać na swojej drodze dobrych i życzliwych ludzi.
Pokazuje, że bycie sobą nie oznacza rezygnacji z tego o czym się marzy i co się kocha.
Pokazuje, że trzeba być odważnym.

I nie jest to wszystko ani ckliwe, ani naiwne.
Ja widzę w nim jeszcze jedno. Widzę jak bardzo na przestrzeni zaledwie kliku lat ( film jest z 2006 r.) zmienił się świat.
Płyta kompaktowa, kaseta magnetofonowa, kaseta magnetofonowa, discman, świat bez Internetu właściwie,brak telefonu. A ludzie żyli, radzili sobie i dokonywali rzeczy wielkich .
A to się dzisiaj może wydawać dziwne.

Jest taka opinia, że Once warto zobaczyć ze względu na muzykę.
Prawda, warto.
Warto go jednak także zobaczyć ze względu na aktorów, którzy chyba w rzeczywistości aktorami wcale nie są.
Marketa Irglova i Glen Hansard. Piszę, że chyba nie są aktorami, albo nie są przede wszystkim aktorami, bo nie znałam ich dotąd.
Glen zdaje się zagrał w jeszcze jednym filmie wcześniej, ale przede wszystkim jest muzykiem. Marketa w Once zadebiutowała, ale i dla niej muzyka jest pierwszą miłością.
Stworzyli cudowny duet aktorsko - muzyczny.

Dopiero po obejrzeniu filmu zaczęłam szukać informacji na ich temat i dzisiaj zastanawiam się czy ten film po prostu w zamyśle był taki jaki był czy był taki z ich powodu.
Bo są parą i razem tworzą. Muzykę do Once też stworzyli wspólnie.



Tak czy inaczej film jest niezwykły, niezwykła jest muzyka i myślę, że kiedy go raz obejrzycie, tak, jak ja będziecie chcieli do niego wracać. Tak samo jak do muzyki Markety i Glena.

Ps. Tak mi się właśnie skojarzyło, że śpiew Glena kojarzy mi chwilami się ze sposobem, w jaki śpiewa Marianne Faithfull.

Komentarze

Popularne posty