Podoba mi się Birdman

Foto: kadr z filmu


Birdman to świetny, moim zdaniem film, o którym trudno opowiedzieć.
Bo sporo w nim wątków do ogarnięcia



Po pierwsze, reżyseria. Alejandro González Iñárritu, który współtworzył również scenariusz, zrobił film, który budzi emocje, zmusza do myślenia. Film, który sprawia wrażenie, jakbyśmy byli obok, tak, że odsuwamy się, kiedy główny bohater w złości rozbija o ściany, co popadnie.
Film, który porusza tak ważne kwestie, jak wierność sobie, jak potrzebę tworzenia prawdziwej, 
przynajmniej we własnym odczuciu, wielkiej sztuki, trudność w określeniu samego siebie wobec nachalności i bezceremonialności świata i własnej potrzeby ciągłego poklasku.

Genialna jest według mnie realizacja, sposób filmowania dusznych, ciasnych, w sumie obskórnych miejsc, wnętrz teatru, twarzy bohaterów. Wszystko jest blisko. Bez upiększania.
Widać zmarszczki, plamy na twarzy, zwiotczałą skórę. Widać oczy, a poprzez nie duszę.

Po drugie aktorstwo. Michael Keaton jako starzejący się, nie pogodzony, rozgoryczony i szukający jeszcze celu człowiek, artysta, błazen? Widziałam go już w wielu filmach, ale dopiero tym razem poczułam respekt i podziw.
Wspaniale radzi sobie jako gość, który walczy z samym sobą i o siebie. Wspaniale kreuje człowieka wściekłego i jednocześnie całkiem pogubionego i wołającego o miłość.
Na uwagę w Birdmanie zasługują poza nim wszyscy, choć każda z pozostałych ról to tak naprawdę role drugoplanowe czy epizodyczne poza Edwardem Nortonem i Emmą Stone.
Naomi Watts, Andrea Riseborough, Amy Ryan, Zach Galifianakis, Lindsay Duncan, nawet, jeśli pojawiają się na ekranie na chwilę, są po coś, są ważni, są świetni.

Po trzecie muzyka. Zapamiętałam bębny i perkusję. Nie wiem czy jest w filmie inna muzyka, przyznaję się bez bicia. Zapamiętałam te bębny i perkusistę, który gdzieś tam się co jakiś czas przewija. Bębny nadają rytm, wywołują poczucie zdenerwowania, czekania na coś. Są nierozerwalną częścią filmu.

Po czwarte pomysł. Połączenie historii głównego bohatera obrazu i historii odtwórcy głównego bohatera. Obaj to ludzie, aktorzy, którzy u szczytu sławy zagrali kiczowate, postaci, które to role przyniosły im sławę i popularność i pieniądze. Kariera obu stanęła w miejscu. I tu jeszcze raz trzeba wspomnieć Michaela Keatona, bo być może jego wściekłość i pasja, którą mamy okazję oglądać na ekranie, są bardziej prawdziwe niż mogłoby się nam wydawać.

I jeszcze po piąte świat przedstawiony w filmie. Morze ludzi na zewnątrz teatru tworzących masę - groźną, agresywną, bezmyślną. Do tego twitter i facebook, przed którymi nic się nie ukryje, z drugiej strony przedstawicielka tradycyjnego medium, świetna Lindsay Duncan w tej roli, dla której nic nie ma znaczenia poza jej własnym poglądem i ambicją.


Dużo tego, a jeszcze te niesamowite dla mnie sceny nie z tego świata, jak projekcje chorego umysłu bohatera wplecione w realny świat. Choroba psychiczna, bujna wyobraźnia, magia?

Podejrzewam, że Birdman niektórych może nużyć, dla mnie jest świetny. Dawno nie oglądałam filmu, w którym emocje łączą się z tak genialną realizacją, że właściwie trudno na moment oderwać się od ekranu.

Komentarze

Popularne posty